Review Summary: I am lazy scumbag to translate this into international language of love.
Skindred to nieco zapomniany wymysł twórczy współczesnego przemysłu muzycznego, który jest wolny od niemal wszystkich barier. Oczywiście nie jest to pierwszy zespół łączący reagge z cięższym brzmieniem. Zaznajomionym z tematem zapewne na pierwszą myśl wskoczy Bad Brains, a mnie dodatkowo znane raczej wybiórczo The Skints tudzież Fire From the Gods. Brytyjski kwintet jest szczególnie uwielbiany w moim kraju, Polsce, ale my Polacy lubujemy się w słuchaniu dziwacznych zespołów z innych krajów, więc to w sumie nic dziwnego. Dodać warto, że ubiegłego 2022 roku Skindred zastąpił Limp Bizkit na darmowym festiwalu Pol’and’Rock co ucieszyło wielu tamtejszych uczestników.
Trochę dziwnie jest słuchać otwierającego utworu, który sugeruje, że sam zespół jest swego rodzaju religią. Rozumiem, kilkumilionowe wyświetlenia nadal w gronie metalowej muzyki przyprawiają o ciarki na plecach, lecz to raczej underground w ogólnym rozrachunku. Our Religion oprócz swojego ciężaru jest jednym z tych utworów, do którego nie warto wracać. Następujący po nim Gimme That Boom jest typowym singlem, który spędza twórczy sen z powiek grupie. Skindred cierpi na powtarzalność i monotonność budowy kompozycyjnej od kiedy pamiętam, to tutaj się nie zmienia, aczkolwiek ma mniejszy i mniej drażniący kaliber. Przechodząc do mięska, które mnie niezwykle usatysfakcjonowało to są nim trzy utwory. Po pierwsze Set Fazers, który swoim mrocznym oraz agresywnym vibem nakręca niesamowicie, co więcej gitary oraz elektroniczne „robaczki” w parze ze „szczekającym” pohukiwającym zagrzewaniem do akcji wokalisty są najlepszym segmentem całej płyty i to właśnie takie elementy sprawiają, że nadal warto śledzić grupę. Drugą oraz trzecią balistyczną grupą są If I Could wraz z Black Stars. Możliwe, że grające na prostych schematach utwory wpadają w ucho błyskawicznie, co natomiast nie zmienia faktu, że wybitnie punktują atuty Skindred. Maksymalnie podkręcone riffy Mikeya, ciężka praca basu Daniela i zadowalająca perkusja Arya są receptą na rockowego hiciora polanego sosem wyzwoleńczej misji. Czekam z niecierpliwością na dostęp do tekstów, gdyż sądzę, że w tej warstwie jest wiele rzeczy, o których można w niedalekiej przyszłości dyskutować. Zapewne polityczne decyzje i niepotrzebna agresja wiodą tutaj prym.
Ta płyta to dobry dowód na to, jak przez kilka złych decyzji można popaść w zapomnienie. Owszem Smile jest najlepszym i najmocniejszym w aspekcie egzekucyjnym albumem od czasu Kill the Power, lecz to raczej informacja dla śledzących zespół osób. Ciężko pozyskać nowych młodszych, kiedy nie rozmawia się ich językiem albo dopiero raczkuje w tym aspekcie i celuje raczej w tych trwających już na swojej życiowej pozycji dłuższy czas.
Zmierzając do brzegu detale z gatunku reagge nieźle kontrastują z szybkimi cięższymi strzałami. W taki funkowy wolniejszy nastrój przyprawia State of the Union swoim luźniejszym zabawowym klimatem. Nie podoba mi się jednak taka chwiejność nastrojowa. Jednym razem wpadamy w pogo pod sceną, aby następnie wylądować na dniu matki wręczając jej bombonierkę za nasze wychowanie. Słucha się tego przyjemnie, jeśli nie zagłębiamy się w intencje. Co innego, kiedy ta muzyka jest grana w miejscach, gdzie nie ma czasu na ingerowanie w szczegóły, czyli na wszelakich koncertach, festiwalach i innych gigach, a z drugiej strony jest wydana kompaktowo i cyfrowo do własnego prywatnego odsłuchu. Niestety kilka utworów jest do automatycznego pominięcia jak chociażby L.O.V.E. (Smile Please) czy Mama, które sprawdzą się bardzo rzadko.
Czy jeśli Skindred kiedykolwiek postanowi nagrać następcę Smile będzie on lepszym albumem? Być może. Po wkładzie i dywersyfikacji włożonym w najnowszy krążek fani mogą spać spokojnie z myślą o dobrej przyszłości dla zespołu. Jest niemal pewne, że utrzymają ten całkiem zadowalający poziom, jednakże może się stać tak, iż ekipa Benjiego znów postanowi zabawić się w pokraczne niezbyt ciekawe próby atakowania mainstreamu. Wtedy to bardzo prawdopodobne, że raz ostateczny będę świadkiem ich kamienia milowego w drodze do swojego upragnionego upadku. Niemniej daję im kredyt zaufania i szacunek za rozruszanie moich mentalnych zastanych kości.
Tak, jestem leniwą okropną osobą i nie mam zamiaru tłumaczyć tej recenzji. Skies the limit.